Dzwoniłem wtedy telefonem cegłą, nie powiem głośno po co
Bo jeszcze z tamtych czasów tu przybiegną i to zgłoszą
Naturę mam waleczną, jestem bianco rosso
Dla ciebie przejdę każdą drogę, nawet mleczną, nawet boso
Zwłaszcza w święta, choć pamiętasz jak zapomniałem o prezentach
Ty byłaś wtedy jak Maria matka święta
Cała ty, choć kawalerka malusieńka
Osoby w domu cztery, a nie trzy, na stole to nie Rosenthal
My, ojciec puszczał Let It Be, stało dwanaście potraw
Ja chciałem być trochę młodym G, nie chciałem dobra
Chciałem wyjść i głową przebić drzwi
Myślałem, że niе potrzebuję nikogo jak The Prodigy, nawet w święta
I wyszedłem i napotkałem na swej drodze schody
I dopiero obcy człowiek później pomógł mi coś z tym zrobić
Choć to nie raj, nadzieję daj
Nie będziesz sam, rękę ci dam
Pomocną dłoń, przytul się doń
Nie spodziewałbym się nigdy, że mnie sztajmes nawróci
Raczej skłóci nas, ludzi, hajs tu zgarnie na skróty
Nie wierzyłem kiedy mówił, że to hajs jest dla córki
Nie stać go już na buty, co dopiero rachunki
Pytał jeszcze, te złotówki gdzie na funty wymienię?
Nonszalancko mu rzuciłem więc dwie stówki na ziemię
Nie sądziłem, że mnie zmieni, a to było jeszcze zanim byłem Pezet
I się częściej tu po mieście włóczyło
Jakąś późną, chociaż w sumie to już wczesną godziną
A rok później on mi z Anglii wysłał zdjęcie z rodziną
Pisząc "dzięki", a ja święty przecież nigdy nie byłem
Było zimno, ale jakoś tak się cieplej zrobiło
Znajdziemy co najlepsze w nas
Znajdziemy co najlepsze w nas
Nieznane znaki wreszcie szlaki nam zmienią
I spełnią się te bajki napisane nadzieją, wiesz
Niech się rozwieją bańki, prace, kariery
Na piasku zamki budujemy, niech na prawdę istnieją
Niech pękną bańki, wtedy znikną bariery
Wolni jak ptaki, choć nie kwiat finansjery
Zaletą wadę nagle czyni to wszystko
Wtedy burzymy ścianę i pojawia się bliskość
Dziś taki gest potrzebny jest
Osuszy łzy, wszyscy to my